Na „kocia łapę”, ale na „swoim” czyli nieformalny związek a kredyt mieszkaniowy

„Tak” to bardzo trudne słowo. Oznacza ono potwierdzenie, zgodę na coś. Wypowiadając je musimy liczyć się z konsekwencjami. Gdy do słowa „tak” dodamy jeszcze słowo „ślubuję” konsekwencje naszych czynów stają się dożywotnie. Z tego też powodu coraz mniej ludzi, łączy te dwa słowa stając na ślubnym kobiercu. Jak to mówią, kochają się, jest im razem dobrze, więc po co to formalizować? Wbrew pozorom zawarcie związku małżeńskiego niesie za sobą pewne korzyści i to nie tylko te w postaci uciszenia przyszłych teściów i ich wiecznego „a dlaczego wy się nie pobierzecie”. Niemniej jednak autor jako singiel, jest tutaj najgorszym przykładem. Więc może lepiej przyjrzymy się za to problemowi zaciągania kredytów przez związki nieformalne.
Zastanówmy się nad problemem skali. Para w której jedna osoba jest zapalonym graczem i chce kupić sobie nową konsolę, nie wydaje się dużym problem. 2 tysiące złoty rozłożone na raty, oferowane przez sklep, miesięcznie równowarte jest czasem kosztom wyjścia gracza na piwo ze znajomymi. Tak  zaś płacąc raty ze swojej kieszeni, siedzi w domu, więc i jego druga połówka nie musi zbytnio się o niego martwić. Ba może nawet zaczną grać razem i jeszcze bardziej zintegrują swój związek.

  Razem czy osobno

Problem zaczyna się kiedy kwota staje się większa. Najlepszym przykładem tutaj będzie kredyt mieszkaniowy. Zobowiązanie takie, zaciągane na wiele lat, potrafi połączyć parę lepiej niż sakrament święty. Niemniej jednak zacznijmy od początku.
Każdy bank przed udzieleniem kredytu sprawdza historię i zdolność kredytową. Jeśli o kredyt ubiega się małżeństwo, zdolność kredytowa wyliczana jest na podstawie gospodarstwa domowego. Oznacza mniej więcej tyle, że od dochodów obojga małżonków odejmowane są koszty życia i utrzymania, a także koszt potencjalnej raty kredytu. Jeśli różnica jest dodatnia i spełnia określone przez bank normy, kredyt przeważnie jest przyznawany. Bardzo ważną pozycją w tym odejmowaniu jest „gospodarstwo domowe”, które z racji prawnego charakteru związku partnerów, liczone jest jako jedno. Wynika to z tego, że majątek obu małżonków liczony jest jako wspólny (o czym wspominaliśmy w tekście dotyczącym upadłości konsumenckiej).
Ludzie, żyjący w konkubinacie są dla banków tak samo ważnymi klientami, jak pary małżeńskie. Dlatego praktycznie żaden z banków nie wymaga od pary usankcjonowania prawnego swojego związku, niemniej jednak zasady otrzymania kredytu są trochę inne.
Pierwszą, a zarazem najprostszą możliwością, jest sytuacja, w której cały kredyt brany jest tylko przez jednego z partnerów. Jeśli jego dochody są na tyle duże by zaciągnąć takie zobowiązanie nie ma problemu. Bank „nie widzi” wtedy czy ta osoba ma kogoś czy nie. Osoba taka kupując mieszkanie zostaje jego jedynym właścicielem. Tylko ona widnieje też w księgach wieczystych i tylko ją w razie niespłacania rat, czynszu będą ścigać. Sytuacja taka wydaje się początkowo jasna i klarowna. Problem jednak w tym, że jest to propozycja raczej dla par pewnych, że chcą być z sobą aż po kres dni. Dlaczego? Ponieważ partner/ partnerka, która nie widnieje w księgach wieczystych, czy umowie kredytu, nie ma praktycznie żadnych praw do mieszkania. Mieszkaniem może zarządzać tylko i wyłącznie właściciel, dlatego w sytuacji gdy związek się rozpada osoba widniejąca w księgach wieczystych może domagać się od swego byłego konkubenta, opuszczenia lokalu. W przypadku takiej eksmisji nie ma bowiem znaczenia czy mieszkało się tam przez 10 czy 30 lat. Dla sądu bowiem nie mamy żadnych praw zajmowania tego lokalu.

Dużo lepszym rozwiązaniem będzie wspólne wzięcie kredytu i zakup mieszkania.  Tutaj jednak wracamy do sprawy gospodarstwa domowego. Jak bowiem rozliczać dochody, dwóch prawnie, kompletnie niezwiązanych ze sobą osób? Banki w tej dziedzinie cechują się dość dużą dowolnością. Teoretycznie najmniej korzystnym dla nas rozwiązaniem będzie rozliczanie osobno. W takiej sytuacji każdy z konkubentów, zostanie obciążony kosztami utrzymania gospodarstwa domowego. Koszty te wprawdzie mniejsze jednostkowo (mamy bowiem tylko 1 osobę na utrzymaniu), to jednak sumarycznie okazują się one droższe od wspólnego rozliczenia. Sytuacja taka może negatywnie wpływać na zdolność kredytową, kiedy para ze swoimi zarobkami znajduje się na granicy przyznawalności. Nie jest to jednak problem, którego w żadnym stopniu nie będzie można rozwiązać.
Przyznanie kredytu wiąże się bowiem z dochodem dla banku. Dlatego czasem pożyczkodawcom wystarczy zaświadczenie, że konkubenci prowadzą wspólne gospodarstwo domowe. W innych wypadach pomaga zmiana zameldowania na wspólny adres. Część banków respektuje też oświadczenie konkubentów, w którym stwierdzają że zamieszkają razem i będą prowadzić wspólnie gospodarstwo domowe w zakupionym lokalu. Ta ostatnia opcja jest też ważna dla tych wszystkich par, które uzależniają ożenek od zamieszkania na tak zwanym „swoim”.

Umowa

Kiedy parze uda się znaleźć bank spełniający ich oczekiwania, następuje czas podpisania umowy kredytowej na wymarzone mieszkanie. Tutaj też umowa wygląda trochę inaczej. Osoby tworzące ze sobą nieformalny związek nie posiadają, jak małżeństwa, wspólnoty majątkowej. Niesie to za sobą pewne konsekwencje. Gdy mieszkanie kupują (wedle prawa), dwie zupełnie obce sobie osoby oboje stają się jego współwłaścicielami. Przeważnie własność przypada tutaj 50% na 50%, aczkolwiek jeśli jeden z współwłaścicieli dysponuje wkładem własnym, ta zależność procentowa może się zmienić. Niemniej jednak raty kredytu spłacane są solidarnie. Oznacza to, że każdy odpowiada za kredyt w całości. Bank będzie domagał się spłaty rat kredytu od osób, które złożyły podpis na umowie kredytowej. Nie ma tutaj znaczenia jaki procent mieszkania należy do każdego z konkubentów. Jeśli więc jedna z osób w związku zaprzestaje spłacania, wszystkie koszty „spadają” na tę drugą osobę. Banku nie interesuje bowiem to, że każda rata była płacona po połowie z pensji jednego i drugiego konkubenta. Osoba pokrzywdzona w ten sposób może jedynie domagać się (nawet na drodze prawnej), zwrotu kosztów od swojej drugiej połowy.
Niejako pokłosiem tego problemu może okazać się śmierć jednego z konkubentów. Jeśli para nie posiada dzieci, a zmarły nie sporządził testamentu, jego „część” domu przechodzi w ręce najbliższej rodziny. Ludzie ci mogą odrzucić spadek lub postanowić zagospodarować majątek w jakiś inny sposób np. sprzedać. Taki obrót sprawy prowadzi do wielu problemów natury prawnej, nie mówiąc już o kosztach emocjonalnych.  Aby nie narazić się na taką sytuację w przyszłości, para powinna napisać testament, w którym przekazuje konkubentowi swoją część własności. Bardzo przydatna może okazać się też polisa na życie, która uratuje przed upadłością konsumencką obarczonego ratami, pozostałego przy życiu partnera.

Obrączki XXI wieku

Wiążąc się z bankiem na bardzo długi okres czasu, pożyczkodawca często chce od nas pewnych dodatkowych działalności. Czasem mogą to być dodatkowe zabezpieczenia kredytu, jak np. wspomniana wyżej polisa na życie, inny razem mogą to być proste rzeczy ułatwiające bankowi pracę. Do jednej z większych ciekawostek tego typu można zaliczyć konta z którego opłacany jest kredyt. Bank chce aby pożyczkobiorcy założyli konto, z którego będą opłacali raty i na, które będzie przelewane ich wynagrodzenie. Niby nic w tym dziwnego, ale nagle okazuje się, że prawnie dwoje obcych sobie ludzi połączyło się nie obrączką, a kontem bankowym.

Na koniec jeszcze parę zdań do tych wszystkich samotnych. Opisana wyżej procedura nie wymaga posiadania związku. Jeśli ktoś chciałby kupić mieszkanie i zamieszkać w nim razem z grupą swoich znajomych, musi spełnić dokładnie te same warunki. Nie ma też znaczenia ile osób podpisuje umowę. Mogą to być dwie osoby, ale może to być też paczka 8 przyjaciół, każdy z nich zobligowany jest solidarnie do płacenia rat i każdemu przysługuje jego część mieszkania wedle zapisów umowy.

 

Może Ci się również spodoba